Nieraz już słyszałam od wielu osób zdanie: „Ja nie mam talentu do języków”. Czy zatem trzeba otrzymać w genach specjalną predyspozycję / umiejętność / dar, by nauczyć się choć jednego języka obcego? Bez tego nie ma szans na opanowanie obcej mowy?

Ostatnio czytam bardzo ciekawą biografię: „Iłła”. Kazimiera Iłłakowiczówna, o której jest mowa w tej książce, posługiwała się biegle pięcioma językami:  angielskim, niemieckim, rosyjskim, francuskim, węgierskim i rumuńskim. Tłumaczyła na język polski dzieła (w tym poezję) literatury niemieckiej, rosyjskiej, amerykańskiej, węgierskiej. Z pewnością była osobą utalentowaną językowo, o czym świadczy ilość i stopień opanowania tych języków. Uczyła się ich w czasach, gdy w szkołach dominowała metoda gramatyczno-tłumaczeniowa. Niewątpliwie plusem ówczesnej edukacji językowej były (o ile status materialny na to pozwalał) obcojęzyczne guwernantki oraz możliwość kształcenia za granicą.

Nauka języków obcych nigdy nie była tak prosta i powszechna jak obecnie: mamy narzędzia i możliwości, o jakich wcześniejsze pokolenia nawet nie śniły. Tylko czasu i chęci, albo odwrotnie: po pierwsze, chęci; po drugie, czasu brak. Myślę, że ludzi o wybitnych zdolnościach językowych jest naprawdę niewiele. Ale i bez tego talentu można nauczyć się jednego języka w stopniu przynajmniej zaawansowanym. Tylko trzeba wytrwałości i systematyczności. I to jest, moim zdaniem, klucz do sukcesu.