Obserwując zmagania moich synów z językiem ojczystym już dawno doszłam do wniosku, że nauka języka wcale nie jest szybkim i łatwym procesem. Starszy zaczął wypowiadać pierwsze słowa w wieku dwóch lat (pierwsze słowo „owa” – woda). Bardzo dużo rozumiał, ale nie mówił. Młodszy, 18 miesięcy, jest bardziej „rozmowny” („kia” to kotek, „pa” – spać, „brum” – samochód, mama, tata) i rozumie bardzo dużo. Mam wrażenie, że to starszy brat skutecznie mobilizuje go do mówienia. Powszechnie wiadomo, że dzieci „łapią” język i przyswajają go bez trudu. A moje wnioski są całkiem inne. Więc jak to jest naprawdę z tymi dziećmi?